Tego lata nudziłam się niewiarygodnie. Wszystkie moje rówieśniczki wyjechały na wakacje, tylko ja pozostałam w moim rodzinnym miasteczku. Z tego co pamiętam, to byłam na przełomie klasy szóstej, a pierwszej gimnazjum.
Wyszłam na podwórko, aby pograć w dziesiątki sama ze sobą... Jakie to były wspaniałe czasy! Czekaj, ile już lat minęło? Jakieś dziewięć? Mniej więcej tak.
Po pewnym czasie zaczęło mi się nudzić, znowu. Wróciłam do domu i weszłam do kuchni. Była tam moja mama.
-Mamuś... Tak bardzo mi się nudzi, może pojedziemy do babci.?
Patrzyłam na szczupłą kobietę siedzącą na krześle. Czytała gazetę. Spojrzała na mnie z miłością w oczach, a potem wstała.
-A dlaczego chcesz tam jechać?
-Nudzi mi się, poza tym, dzisiaj niedziela, a babcia co niedzielę gotuje rosół. Bardzo lubię rosół.
-Przecież dzisiaj na obiad zupka chińska. Lubisz zupkę chińską, prawda?
-Co z tego, że lubię zupkę chińską! Powinny być normalne obiady, a nie jakieś kluski zalane wodą. To żaden obiad.
-No dobra, ubieraj się, jedziemy. Zawołaj Richarda.
-Przecież Richard wczoraj wyjechał na kolonię, a ja jestem ubrana...
-Nie pyskuj, jedziemy!
Moim oczom ukazała się mała, drewniana chatka. Oczywiście, jako pierwsza wybiegłam z samochodu, ale tak przecież było zawsze. Zapukałam, a po chwili nieśmiało otworzyłam drzwi.
-Halo, babciu?
Weszłam do środka. Stałam przed progiem jakieś trzy sekundy, aż w końcu ujrzałam postać babci.
-Nicolette! Nie spodziewałam się ciebie. Przyszłaś na piechotę czy mama cię przywiozła?
Babcia uściskała mnie mocno.
-Przyjechałam z mamą. Zaraz tu przyjdzie. Babciu, czy mogę iść do lasku?
Nazywałam laskiem małą polankę nieopodal domu, głównie z tego powodu, że znajdowała się ona przy wielkim, ciemnym borze. Babcia mówiła, że gdy była mała zgubiła się w nim, dlatego nie pozwalała mi tam chodzić.
-Oczywiście. Ale wróć przed piętnastą, dobrze?
-Jasne. Do zobaczenia!
-Pa!
Usiadłam na ciepłej trawie. Była ogrzana od promieni słonecznych spadających z góry już od rana. Przyglądnęłam się trawie. Po jednym źdźble rosnącym zaraz przy mnie chodziła biedronka.
Potem spojrzałam na las. Był tak ciemny, że sprawiał wrażenie chęci zjedzenia mnie żywcem. Jego drzewa były na tyle wysokie, że nie mogłam dopatrzeć się ich czubków. Następnie ogarnęłam wzrokiem runo leśne. Coś błysnęło. Jakiś naszyjnik leżał na ziemi...
Podeszłam bliżej. Mój wzrok zgubił medalion... Szukałam go oczami. Nim się obejrzałam, byłam w lesie. W środku. Postanowiłam się wycofać, ale w oddali go zobaczyłam!
-Jest! -Sama nie wiem, dlaczego to powiedziałam. Nie często mówię sama do siebie.
Zrobiłam kilka kroków i podniosłam przedmiot. Z jednej strony był na nim wyrzeźbiony Chrystus, a z drugiej Maryja. Pod spodem pisało "Gabryela Network". Przecież to nazwisko panieńskie babci! Schowałam go do kieszeni i obejrzałam się za siebie.
Przeraziłam się niesamowicie. Nie widziałam wyjścia! Pobiegłam w stronę, od której przyszłam, ale przypadkowo uderzyła mnie gruba gałąź.
Leżałam na ziemi i nie mogłam nic zrobić. Nie byłam w stanie. Spróbowałam otworzyć oczy, ale również się nie dało. Co się stało?
Udało się. Otworzyłam oczy. Było ciężko, ale dałam radę. Niestety, wciąż nie mogłam się poruszać. Spojrzałam na moją rękę leżącą swobodnie obok. Była zaciśnięta, czego, o dziwo, wcale nie czułam. O nie. Straciłam czucie. Na całym ciele.
Usłyszałam warczenie. Po chwili poczułam, jak coś rozrywa moje ciało. Tak niezwykle bolało! A ja nie mogłam nic zrobić. Zaczęłam krzyczeć. Dusiłam w sobie ból, aż po chwili zobaczyłam siebie z góry.
Byłam tak niewiarygodnie lekka, że aż latałam! Przestałam czuć ból. Byłam coraz wyżej i wyżej...
Czy ja umarłam?
____________________________________________
No i jest, rozdział drugi. Wystarczająco wszystko wyjaśniłam? Mam nadzieję, że tak.
Pzdr, goretta :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz